piono w tyglu w jedną sztabę ludzką, aby stworzyć tego tak drogocennego człowieka. Kiedym go żegnał, podniósł się grzecznie z krzesła: uczułem bezwładną masę trzydziestu miljonów, poruszonych z miejsca i podtrzymywanych starem francuskiem wychowaniem, stojącą naprzeciw mnie. Zdawało mi się, że widzę posąg owego Olimpijskiego Jowisza, który Fidiasz, jak powiadają, odlał cały w złocie. Taka była władza, jaką dobre wychowanie miało nad panem de Guermantes, nad ciałem pana de Guermantes przynajmniej, bo nie panowało ono równie przemożnie nad duchem księcia. Pan de Guermantes śmiał się ze swoich dowcipów, ale nie rozchmurzały go dowcipy innych.
Na schodach usłyszałem za sobą głos:
— Więc tak pan na mnie czeka!
Był to pan de Charlus.
— Nic panu nie szkodzi przejść kilka kroków pieszo? rzekł sucho, kiedyśmy się znaleźli w dziedzińcu. Przejdziemy się, aż znajdę fiakra, któryby mi się nadał.
— Chciał pan o czemś ze mną mówić, panie baronie?
— A tak, prawda, chciałem w istocie powiedzieć panu pewne rzeczy; ale nie jestem pewien, czy mu je powiem. Niewątpliwie, sądzę, że mogłyby się stać
Strona:Marcel Proust - Wpsc03 - Strona Guermantes 01-02.djvu/243
Ta strona została przepisana.
237