Strona:Marcel Proust - Wpsc03 - Strona Guermantes 01-02.djvu/26

Ta strona została skorygowana.

sobie powoli, i że nagle, na pewien dystans od siebie, ujrzał inną Rachelę, duplikat tamtej, ale absolutnie różny i łudząco podobny do przeciętnej kokotki. Opuściwszy piękny sad, mieliśmy wsiąść do pociągu aby wracać do Paryża, kiedy idącą o kilka kroków przed nami Rachelę poznały i przywitały pospolite „pulki” — takie jaką była ona — które, myśląc zrazu że jest sama, zaczęły wołać: „O, Rachela, siadaj z nami, Lucy i Żużu są w wagonie, jest właśnie miejsce, chodź, pójdziemy potem na skating”. I już miały jej przedstawić dwóch żygolaków, swoich kochanków, którzy im towarzyszyli, kiedy, pod wpływem zakłopotanej miny Racheli, spojrzały ciekawie nieco dalej, spostrzegły nas i pożegnały ją przepraszając. Rachela odpowiedziała również pożegnaniem, trochę nieswojo ale przyjaźnie. Były to dwie biedne podfruwajki, w kołnierzach z fałszywej wydry, wyglądające mniej więcej tak jak Rachela, kiedy Saint-Loup spotkał ją po raz pierwszy. Nie znał ich z widzenia ani z nazwiska; ale widząc ich wyraźną zażyłość z jego „małą”, pomyślał, że Rachela miała może miejsce — może je ma jeszcze — w życiu przez niego niepodejrzewanem, bardzo różnem od tego jakie on pędził; w życiu w którem kobietę ma się za jednego ludwika, gdy on dawał Racheli więcej niż sto tysięcy rocznie.

20