Strona:Marcel Proust - Wpsc03 - Strona Guermantes 01-02.djvu/268

Ta strona została przepisana.

mam nic do powiedzenia, skoro tak, można przejść”, czujna strażniczka nie ruszyła się tym razem. Ale zdawała się mówić chmurna: „Na co się wam to przyda? Skoro znacie chininę, da mi rozkaz abym się nie ruszała, raz, dziesięć, dwadzieścia razy. Ale wreszcie zmęczy się, ja ją znam, wierzcie. To nie będzie trwało wiecznie. I co wam to pomoże?”
Wówczas, babka odczuła w sobie obecność istoty, znającej ciało ludzkie lepiej niż my sami, obecność spółcześnicy zaginionych ras obecność pierwszego mieszkańca o wiele wcześniejszego niż istnienie myślącego człowieka; uczuła tego tysiącletniego sprzymierzeńca, który obmacywał, dość brutalnie nawet, jej głowę, serce, łokieć, rozpoznawał miejsca, organizował wszystko do tej przedhistorycznej walki, która nastąpiła tuż potem. W jednej chwili zwyciężył gorączkę, niby zmiażdżonego Pytona, potężny czynnik chemiczny, któremu babka, idąc poprzez królestwa, poprzez wszystkie zwierzęta i rośliny, chciałaby móc podziękować. I była do głębi wzruszona spotkaniem, jakie jej było dane, poprzez tyle wieków, z klimatem zgoła wcześniejszym od istnienia roślin. Ze swojej strony, termometr, niby parka zwyciężona na chwilę przez starszego boga, trzymał nieruchorno swoje srebrne wrzeciono. Niestety, inne niższe istoty, ułożone przez

262