Strona:Marcel Proust - Wpsc03 - Strona Guermantes 01-02.djvu/276

Ta strona została przepisana.

— Ależ oczywiście, pani; nie można mieć, niech mi pani daruje wyrażenie, wszystkich fiołów; nie ma pani tego, ma pani inne. Wczoraj zwiedzałem sanatorjum dla neurasteników. W ogrodzie stał na ławce jakiś człowiek, nieruchomy jak fakir, z szyją zgiętą w sposób najwyraźniej bardzo uciążliwy. Kiedy go spytałem co on tam robi, odpowiedział bez najlżejszego gestu, nie odwracając głowy: „Panie doktorze, mam wielką skłonność do reumatyzmu i do kataru; za wiele używałem ruchu i będąc spocony dotknąłem szyją flanelowego kaftanika. Gdybym teraz wychylił szyję nie dawszy jej wyparować, jestem pewien, że skończyłoby się zawianiem a może i bronchitem”. I z pewnością byłoby tak! „Z pana jest ładny neurastenik, tyle panu powiem”, rzekłem. Czy pani wie co on powiedział, aby mi dowieść że nie? To że, gdy wszyscy chorzy w zakładzie mają manję ważenia się (tak że musiano zamknąć wagę na kłódkę, aby się przez cały dzień nie ważyli), jego trzeba było przemocą pędzić do wagi, tak dalece nie miał na to ochoty. Był dumny, że nie ma tej manji co drudzy, nie pamiętając że ma swoją własną i że to ona chroni go od tamtej. Niech pani moje porównanie nie uraża, bo ów człowiek, który bał się poruszyć szyją aby się nie zaziębić, jest największym poetą naszych

270