mem miejscu w prawie zawsze pustej jadalni, nie musiał ściągać zbyt ciekawych spojrzeń. Długo tedy — zapewne z braku znawców — Aimé pozostał nieświadom artystycznych walorów swojej twarzy, mało zresztą skłonny do ściągania na nią uwagi, bo był temperamentu chłodnego. Conajwyżej jakaś przejezdna paryżanka, zatrzymawszy się przypadkiem w mieście, podniosła na niego oczy, poprosiła go może aby przyszedł pomóc jej przed odjazdem zapakować rzeczy i w przeźroczystej, jednostajnej i głębokiej pustce tej egzystencji dobrego męża i prowincjonalnego sługi, zagrzebała sekret kaprysu bez jutra, którego nikt nie miał nigdy odkryć.
Mimo to, Aimé musiał spostrzec wytrwałość, z jaką oczy młodej artystki spoczywały na nim. W każdym razie nie uszła ta wytrwałość uwagi Roberta, na którego twarzy widziałem gromadzący się rumieniec, nie ów żywy rumieniec, który go oblewał purpurą w chwili gwałtownego wzruszenia, ale słaby, rozprószony.
— Czy ten kelner jest bardzo zajmujący, Zizi? spytał Racheli, oddaliwszy Aimégo dość gwałtownie. Możnaby przypuszczać, że ty zamierzasz robić jego portret.
— Zaczyna się, byłam tego pewna!
Strona:Marcel Proust - Wpsc03 - Strona Guermantes 01-02.djvu/34
Ta strona została skorygowana.
28