— Ale co się zaczyna, maleńka? Jeżeli nie mam racji, cofam wszystko, nic nie powiedziałem. Ale mam przecie prawo cię ostrzec przed tym famulusem, którego znam z Balbec (inaczej kpiłbym sobie z tego) i który jest jednym z największych łajdaków, jakich święta ziemia nosiła.
Zdawało się, że Rachela ustępuje Robertowi; zapuściła się ze mną w rozmowę literacką, do której i on się wmieszał. Nie nudziłem się z nią, bo znała wybornie utwory, które podziwiałem i dzieliła mniej więcej moje sądy; że jednak słyszałem od pani de Villeparisis, iż ona nie ma talentu, nie przywiązywałem do tej kultury wielkiej wagi. Poruszała zręcznie tysiąc tematów i byłaby naprawdę miła, gdyby nie przejęła drażniącej gwary kapliczek i pracowni. Rozciągała zresztą tę gwarę na wszystko; przywykłszy naprzykład mówić o obrazie (jeżeli był impresjonistyczny) a o operze (jeżeli była wagnerowska): „Och, to silne”, jednego dnia, kiedy młody człowiek pocałował ją za ucho i pogłaskany jej udanym dreszczem robił skromnego, ona rzekła: „Owszem, jako wrażenie, uważam, że to było silne”. Ale zwłaszcza dziwiło mnie, że ona używa przy Robercie jego wyrażeń (których Robert nabył może od znajomych jej literatów), a Robert jej wyrażeń przy niej; czynili to tak, jakby to był język
Strona:Marcel Proust - Wpsc03 - Strona Guermantes 01-02.djvu/35
Ta strona została skorygowana.
29