Strona:Marcel Proust - Wpsc03 - Strona Guermantes 01-02.djvu/48

Ta strona została skorygowana.

dzał do sadyzmu uczucia ożywiające katów tej debiutantki.
Ale początek tego przedstawienia zainteresował mnie jeszcze w inny sposób. Wytłumaczył mi po części naturę złudzenia, jakiego Saint-Loup był ofiarą w stosunku do Racheli; złudzenia które stworzyło przepaść między obrazami, pod jakiemi oglądaliśmy obaj kochankę Roberta, widząc ją tegoż ranka pod kwitnącą gruszą. Rachela niemal że statystowała w błahej sztuczce. Ale oglądana w ten sposób, była to inna kobieta. Twarz jej była z tych, które wydobywa odległość, a które rozsypują się w proch widziane z bliska. I niekoniecznie odległość sceny: świat jest w tej mierze jedynie większym teatrem. Będąc tuż obok niej, widziało się jedynie mgławicę, mleczną drogę piegów, pryszczyków, nic więcej. Na pewną odległość, wszystko to znikało; z zatartych i wessanych policzków wyłaniał się — niby półksiężyc — nos tak subtelny, tak czysty, że pragnęłoby się ściągnąć na siebie uwagę Racheli, widzieć ją dosyta, mieć ją koło siebie — gdyby się jej nigdy nie widziało inaczej izbliska! Ja nie byłem w tem położeniu, ale był w niem Saint-Loup, kiedy ją ujrzał na scenie pierwszy raz. Wówczas zadał sobie pytanie, jak się zbliżyć do niej, jak ją poznać; otwarła się w nim cała czarodziejska dzie-

42