na z udanem oburzeniem. Nie chcę wiedzieć. Ja nie mówię tym językiem.
I widząc, że ciotka naprawdę nie wie co znaczy piszczyk, aby mieć przyjemność okazania że jest w równym stopniu wykształcona jak purystka, i aby zadrwić z ciotki, zadrwiwszy poprzednio z pani de Cambremer, rzekła nawpół ze śmiechem, powściąganym przez resztki udanego złego humoru:
— Ależ tak, to wszyscy wiedzą; „piszczyk” to jest pisarz w sensie pejoratywnym. Ale to jest ohydne słowo. To może język skręcić. Nigdy mnie nikt nie zmusi abym to wymówiła.
— Jakto — dodała — to jest jej brat? Jeszcze go nie zlokalizowałam. Ale, w gruncie, to jest rzecz do pojęcia. Ona ma tę samą płaskość dywanika z przed łóżka i te same zasoby intelektualne okrężnej biblioteczki. Jest równie nadskakująca i równie nudna. Zaczynam się oswajać z ideą tego pokrewieństwa.
— Usiądź, zaraz nam dadzą herbaty, rzekła pani de Villeparisis do księżnej. Obsłuż się sama, ty nie potrzebujesz oglądać portretów swoich prababek, znasz je równie dobrze jak ja.
Niebawem pani de Villeparisis usiadła i wzięła się do malowania. Wszyscy zbliżyli się do niej; skorzystałem z tego aby podejść do pana Legrandin.
Strona:Marcel Proust - Wpsc03 - Strona Guermantes 01-02.djvu/98
Ta strona została przepisana.
92