Strona:Marcel Proust - Wpsc04 - Strona Guermantes 02-01.djvu/110

Ta strona została przepisana.

Nalegałem, aby poszła do domu; poszła w końcu, ale tak zawstydzona za mnie moją niedelikatnością, że niemal śmiała się aby mnie usprawiedliwić, niby pani domu, do której ktoś przyjdzie w marynarce; przyjmie takiego gościa, ale nie jest to jej obojętne.
— Śmiejesz się? rzekłem.
— Nie śmieję się, uśmiecham się do ciebie, rzekła tkliwie. Kiedy cię znów zobaczę? — dodała, jakby nie dopuszczając myśli, aby to, cośmy zrobili — będące zazwyczaj uwieńczeniem — nie było bodaj wstępem do wielkiej przyjaźni, do przyjaźni praistniejącej, którą naszą powinnością wobec samych siebie było odkryć, wyznać sobie wzajem i która sama jedna mogła wytłumaczyć to, czegośmy się dopuścili.
— Skoro mnie upoważniasz, dam ci znać, jak tylko będę mógł.
Nie śmiałem jej powiedzieć, że uzależniam wszystko od możliwości widywania pani de Stermaria.
— Ale datuj, że to wypadnie niespodzianie, ja nigdy nie wiem z góry — rzekłem. Czy byłoby możliwe ściągnąć cię kiedy wieczorem, kiedy będę wolny?
— Niedługo będzie to bardzo możliwe, bo będę

104