Strona:Marcel Proust - Wpsc04 - Strona Guermantes 02-01.djvu/137

Ta strona została skorygowana.

dziwą wieś w ogrody, których sztuczny wdzięk rzutują daleko poza nie; podobnie owe rzadkie ptaki, wychowane na wolności w botanicznym ogrodzie, co dnia, wedle kaprysu swoich skrzydlatych spacerów, wnoszą nawet w sąsiednie lasy egzotyczną nutę. Między ostatniem świętem lata a wygnaniem zimy, przebiegamy trwożliwie romantyczne królestwo niepewnych spotkań i melancholij miłosnych, i nie bardziej zdziwilibyśmy się znajdując je poza geograficznym wszechświatem, co gdybyśmy w Wersalu, na wyżynie terasy, tego obserwatorjum dokoła którego chmury gromadzą się na błękitnym niebie w stylu Van der Meulen, wzniósłszy się w ten sposób poza naturę, dowiedzieli się, że tam gdzie się ona na nowo zaczyna, na skraju wielkiego kanału, wioski majaczące na widnokręgu olśniewającym jak morze, nazywają się Fleurus lub Nijmegen.
I skoro minął ostatni ekwipaż, kiedy uczujemy z bólem że ona już nie przyjdzie, idziemy na obiad na wyspę; ponad drżącemi topolami, które raczej przypominają bez końca tajemnice wieczoru niż odpowiadają na nie, różowa chmura kładzie ostatnią barwę życia na ukojonem niebie. Kilka kropel dżdżu spada bez szelestu na wodę — starożytną, ale w swem boskiem dziecięctwie wciąż zachowu-

131