Strona:Marcel Proust - Wpsc04 - Strona Guermantes 02-01.djvu/140

Ta strona została przepisana.

chał z panią de Stermaria plusku fal, bo w wilję naszego obiadu rozpętała się burza. Zaczynałem się golić, aby pojechać na wyspę zamówić gabinet (mimo że w tej porze roku wyspa jest pusta, a restauracja wyludniona) i ustalić menu na jutrzejszy obiad, kiedy Franciszka oznajmiła Albertynę. Wpuściłem ją natychmiast, obojętny na to że mnie ujrzy brzydkim, nie ogolonym; ona, dla której w Balbec nigdy nie czułem się dość piękny i która mnie kosztowała wówczas tyle wzruszeń i trudów, co teraz pani de Stermaria. Zależało mi na tem, aby tamta odniosła najlepsze wrażenie z jutrzejszego wieczoru. Toteż poprosiłem Albertynę, żeby się wybrała ze mną na wyspę i pomogła mi ułożyć menu. Tę, której się daje wszystko, tak rychło luzuje inna, że sami się dziwimy, oddając to co mamy na nowo, o każdej godzinie, bez nadziei przyszłości. Na moją propozycję, uśmiechnięta i różowa twarz Albertyny pod płaskim i bardzo nisko, aż na oczy spuszczonym toczkiem, zdawała się wahać. Albertyna musiała mieć inne projekty; w każdym razie poświęciła mi je łatwo, ku memu wielkiemu zadowoleniu, bo mi bardzo zależało na tem, aby mieć z sobą młodą gosposię, która potrafi zamówić obiad o wiele lepiej odemnie.
To pewna, iż Albertyna była dla mnie czemś

134