Strona:Marcel Proust - Wpsc04 - Strona Guermantes 02-01.djvu/152

Ta strona została przepisana.

Nie ją pokochałem, ale mogłem pokochać ją. I to była rzecz, która mi może najbardziej zatruła wielką miłość, jaka się miała we mnie zrodzić niebawem: kiedym sobie przypominał ten wieczór, powiadałem sobie, że ta miłość mogła — gdyby bardzo proste okoliczności były inne — skierować się gdzieindziej, na panią de Stermaria; zwrócona do osoby, która ją wzbudziła we mnie rychło potem, nie była tedy — jak w to chciałbym i potrzebowałbym wierzyć — czemś absolutnie koniecznem i przeznaczonem.
Franciszka zostawiła mnie samego w jadalni, powiadając żem nie powinien tam siedzieć, nim ona rozpali ogień. Miała przyrządzić obiad, bo moja klauzura zaczynała się tego wieczoru, jeszcze przed przyjazdem rodziców. Spostrzegłem ogromną pakę dywanów, jeszcze zwiniętych, które Franciszka złożyła koło kredensu; kryjąc w nich głowę, łykając kurz i własne łzy, podobny Żydom którzy w żałobie posypywali sobie głowę popiołem, zacząłem szlochać. Trzęsłem się, nietylko dlatego, że w pokoju było zimno, ale dlatego że pewne łzy, które spływają z oczu kropla po kropli — niby drobny, przenikliwy, lodowaty, beznadziejny deszcz — powodują znaczny spadek temperatury (którego niebezpieczeństwu i — wyznajmy to — lekkiej

146