i odda je tem mężniej, im bezinteresowniejsze są racje, dla których wolałby go nie oddać.
Ale, jakibądź był mój sąd o przyjaźni, nawet co do przyjemności jaką mi dawała, przyjemności tak miernej że stanowiła coś pośredniego między zmęczeniem a nudą, niema tak złowrogiego napoju, iżby nie był w pewnych godzinach szacowny i krzepiący, dając nam smagnięcie batem któregośmy potrzebowali, ciepło którego nie możemy znaleźć w sobie samych.
Byłem z pewnością bardzo daleki od tego, aby prosić Roberta (jak tego pragnąłem przed godziną), żeby mnie spiknął z kobietami z Rivebelle; osad żalu za panią de Stermaria nie dał się zatrzeć tak szybko; ale gdy Saint-Loup zjawił się tak w chwili kiedym już nie czuł w sercu żadnej racji szczęścia, odczułem jakby przypływ dobroci, wesołości, życia, które były niewątpliwie poza mną, ale nastręczały mi się, pragnęły mi się udzielić. Sam Robert nie zrozumiał mego okrzyku wdzięczności i moich łez rozczulenia. Cóż może być zresztą paradoksalniej serdecznego, niż jeden z owych przyjaciół — dyplomata, podróżnik, lotnik, wojskowy — jakim był Saint-Loup; przyjaciel, który, jadąc nazajutrz na wieś a stamtąd Bóg wie dokąd, najwidoczniej znajduje w oddanym nam
Strona:Marcel Proust - Wpsc04 - Strona Guermantes 02-01.djvu/155
Ta strona została przepisana.
149