Strona:Marcel Proust - Wpsc04 - Strona Guermantes 02-01.djvu/160

Ta strona została przepisana.

przepastną różnicę wysokości, jakby niewspółmierność dwóch niedających się porównać jakości wdechanej atmosfery i otaczających barw? Ale między wspomnieniami, jakie oto odnalazłem kolejno — Combray, Doncières, Rivebelle — czułem w tej chwili — o wiele bardziej niż odległość czasu — odległość, zachodzącą między różnemi światami o różnej materji. Gdybym chciał w jakimś utworze naśladować tę, w której jawiły mi się cyzelowane najbłahsze moje wspomnienia z Rivebelle, trzebaby mi substancję, dotąd pokrewną ciemnemu i szorstkiemu kamieniowi z Combray żyłkować różowo, uczynić ją nagle przeźroczystą, zwartą, świeżą i dźwięczną.
Ale Robert, skończywszy tłumaczyć woźnicy adres, siadł ze mną do powozu. Myśli, które mi się zjawiły, pierzchły. To są boginie, które raczą się czasem objawić samotnemu śmiertelnikowi, na zakręcie drogi, nawet w jego pokoju podczas gdy śpi, one zaś, stojąc w drzwiach, przynoszą mu swoje zwiastowanie. Ale z chwilą gdy się jest we dwóch, znikają; w towarzystwie, ludzie nie oglądają ich nigdy. I uczułem się strącony w przyjaźń.
Wchodząc, Robert uprzedził mnie, że jest wielka mgła; ale podczas gdyśmy rozmawiali, mgła je-

154