Strona:Marcel Proust - Wpsc04 - Strona Guermantes 02-01.djvu/162

Ta strona została przepisana.

w lojalności jego ufność bez granic — ufność, którą on zdradził przez to co powiedział Blochowi — ale uważałem co więcej, że od takiego postępku powinnyby go uchronić w równej mierze jego wady co przymioty, ów swoisty narów wychowania, zdolny posuwać grzeczność aż do pewnej nieszczerości. Tryumfalna mina Roberta była typową miną, jaką staramy się pokryć zakłopotanie, wyznając coś, czego — wiemy to — nie powinniśmy byli zrobić; czy ta mina wyrażała brak poczucia? czy głupstwo robiące cnotę z wady której w Robercie nie znałem? czy atak chwilowej antypatji do mnie, szukającej pretekstu do rozstania się, czy wreszcie atak chwilowej antypatji do Blocha, któremu Saint-Loup chciał powiedzieć coś przykrego, bodaj narażając mnie? Zresztą, gdy wymawiał te brzydkie słowa, twarz jego szpeciła jakaś ohydna bruzda, którą widziałem u niego jedynie raz lub dwa w życiu i która, przecinając zrazu mniejwięcej w połowie twarz, doszedłszy do warg skręcała je, dawała im wyraz wstrętny i plugawy, niemal wyraz bestjalstwa, zupełnie przemijający i z pewnością odziedziczony po przodkach. W tych momentach, które z pewnością zdarzały się nie częściej niż raz na dwa lata, musiało zachodzić całkowite zaćmienie jego własnego ja, wynikłe z in-

156