Strona:Marcel Proust - Wpsc04 - Strona Guermantes 02-01.djvu/166

Ta strona została przepisana.

jony i myślałem że nigdy z nich nie wyjdę. (Powiedzmy mimochodem, dla amatorów ściślejszego słownictwa, że te drzwi „z bębenkiem“, mimo swego pacyficznego charakteru, zowią się drzwi rewolwerowe z angielskiego rewolwing door). Tego wieczora, gospodarz, nie mając ochoty zmoknąć wychodząc za próg ani opuścić swoich klientów, stał wszelako blisko drzwi, z przyjemnością słuchając wesołych utyskiwań nowoprzybyłych, rozpromienionych jak ludzie którzy z trudem dobili celu, omal nie zgubiwszy się w drodze. Uśmiechniętą serdeczność jego powitań rozprószył widok obcego, który nie umiał się wygramolić ze szklanych przegródek. Ta jaskrawa oznaka nieokrzesania przyprawiła gospodarza o zmarszczenie brwi, niby egzaminatora, który ma wielką ochotę nie wymówić sakramentalnego dignus est intrare. Na domiar nieszczęścia, usiadłem w sali zastrzeżonej dla arystokracji, skąd gospodarz wyrwał mnie brutalnie, wskazując mi — z szorstkością, do której natychmiast dostroili się garsoni — miejsce w drugiej sali. Niezbyt mi się tam podobało, zwłaszcza że kanapa, na której znajdowało się to miejsce, była już pełna ludzi, i że miałem nawprost siebie drzwi przeznaczone dla Hebrajczyków, drzwi już nie obrotowe, za każdem otwarciem i zamknięciem

160