Strona:Marcel Proust - Wpsc04 - Strona Guermantes 02-01.djvu/172

Ta strona została przepisana.

kiem takim a takim, szacowanym jedynie wedle ilości antenatów. Jakiś książę, prawie miljardowy i jednoczący — zdawałoby się — wszystko w swojej osobie, ustępował im kroku, bo, jako naczelnicy rodu, byli niegdyś udzielnymi panami w małym kraiku, gdzie mieli prawo bić monetę etc... Często w restauracji jeden spuszczał oczy, kiedy drugi wchodził, aby nie zmuszać wchodzącego do ukłonu, a to dlatego, że sam, w swojej chimerycznej pogoni za bogactwem, zaprosił na obiad jakiegoś bankiera. Za każdym razem kiedy światowiec nawiązuje w tych warunkach stosunki z bankierem, bankier upuszcza mu krwi na jakieś sto tysięcy franków, co nie przeszkadza światowcowi powtarzać tego samego z drugim. Dalej pali świeczki i radzi się lekarzy.
Ale książę de Foix, sam z siebie bogaty, należał nietylko do tej wykwintnej koterji piętnastu młodych, ale także: do zamkniętej i nierozłącznej grupy czterech, w której był i Saint-Loup. Nie zapraszano nigdy jednego bez drugiego, nazywano ich „czterej gigolo“, widziało się ich zawsze razem na spacerach, w zamkach dawano im sąsiadujące pokoje, tak iż świat szeptał sobie na ucho o tej zażyłości, tem bardziej że wszyscy czterej byli bardzo piękni. Mogłem zaprzeczyć tym pogło-

166