Strona:Marcel Proust - Wpsc04 - Strona Guermantes 02-01.djvu/173

Ta strona została przepisana.

skom — o ile tyczyły one Roberta de Saint-Loup — w sposób najformalniejszy. Ale najciekawsze jest, iż później, choć się okazało że te pogłoski były prawdą co do wszystkich czterech, w zamian za to żaden z nich absolutnie nie podejrzewał trzech innych. A przecież każdy z nich bardzo się starał dowiedzieć o innych, czy to aby zaspokoić pragnienie — lub raczej urazę — popsuć małżeństwo, mieć broń na zdemaskowanego przyjaciela. Do tych czterech platoników — bo grupy „czterech“ zawsze liczą więcej niż czterech — przyłączył się piąty, jeszcze większy platonik od tamtych. Ale skrupuły religijne powstrzymywały go aż do czasu kiedy grupa czterech oddawna się już rozbiła, a on sam, żonaty i ojciec rodziny, modląc się w Lourdes o to by następne dziecko było chłopcem lub dziewczynką, w pauzach rzucał się na żołnierzy.
Mimo charakteru księcia, fakt iż słowa wypowiedziane przy nim nie były doń zwrócone wprost, złagodził pioruny jego gniewu. Przy tem ten wieczór miał coś wyjątkowego. Wreszcie, adwokat nie więcej miał szans wejść w stosunki z księciem de Foix, niż stangret który go przywiózł. Toteż książę uważał, iż może odpowiedzieć — z oschłą miną i nie patrząc nań — natrętowi, który, pod protekcją mgły, stał się czemś w rodzaju towarzysza po-

167