Strona:Marcel Proust - Wpsc04 - Strona Guermantes 02-01.djvu/175

Ta strona została przepisana.

tów, oświadczał, że artykuł jest nudny, lub gość nie szczery. Natomiast książę de Foix zachwycił go: ledwie pozwolił księciu dokończyć zdania. „Dobrze powiedział książę pan, dobrze powiedziane (co w sumie znaczyło: wyrecytowane bez błędu); to, to, właśnie to“, wykrzyknął, wypełniony, jak mówią powieści Tysiąca i jednej nocy, zadowoleniem po brzegi. Ale książę już znikł w małej sali. Przytem — ponieważ życie odzyskuje swoje prawa nawet po najosobliwszych wypadkach — wyłaniający się z morza mgły goście zamawiali to jakieś danie, to całą kolację; pomiędzy tymi byli zwłaszcza młodzi ludzie z Jockey-clubu, którzy, wobec wyjątkowego charakteru dnia, nie wahali się zająć dwóch stołów w wielkiej sali i w ten sposób znaleźli się tuż koło mnie. Kataklizm stworzył nawet między małą a dużą salą, między tymi wszystkimi ludźmi podnieconymi komfortem restauracji po długiem błądzeniu w oceanie mgły, poufałość, z której ja jeden byłem wyłączony — podobną do tej, jaka musiała panować w Arce Noego.
Naraz, ujrzałem, że gospodarz zgina się w pokłonach, kelnerzy nadbiegają w komplecie, sprawiając że wszyscy goście odwrócili się. „Prędko, zawołać mi Cyprjana, stolik dla pana margrabiego de Saint-Loup“, wykrzyknął gospodarz, dla któ-

169