Strona:Marcel Proust - Wpsc04 - Strona Guermantes 02-01.djvu/209

Ta strona została przepisana.

za obowiązek nad wszystkie niezłomny, to, aby mówić do księżnej Parmy jedynie w trzeciej osobie.
Skoro nie byłem nigdy dotąd w Parmie (czego pragnąłem od czasu jakże dawnych już feryj wielkanocnych), poznanie księżnej tej Parmy, księżnej która — wiedziałem o tem — posiadała najpiękniejszy pałac w tem jedynem mieście, gdzie wszystko zresztą musiało być jednolite, tak bardzo było ono zizolowane od reszty świata, wśród gładkich ścian w atmosferze swojej zwartej i zbyt słodkiej nazwy, dusznej niby letni wieczór bez powietrza na placu małego włoskiego miasteczka, powinnoby podstawić nagle realną Parmę pod tę, którą sobie starałem wyobrazić. Był to surogat przybycia do tego miasta bez ruszenia się z miejsca; było to, w algebrze podróży do miasta Giorgione’a, niby pierwsze równanie o tej niewiadomej. Ale, o ile od wielu lat nasyciłem — jak fabrykant perfum nasyca lity blok tłustej substancji — nazwisko księżnej Parmy zapachem tysięcy fiołków, w zamian za to, odkąd ujrzałem księżnę, którą byłbym dotąd sobie wyobrażał jako jakąś conajmniej Sanseverinę, zaczął się drugi proces, który, prawdę mówiąc, skończył się aż w kilka miesięcy później, a który polegał na usuwaniu z nazwiska księżnej, przy pomocy nowych chemicznych procesów, wszelkiego właści-

203