nagiąć do godzin księżnej Parmy. Wśród tego księżna, pochłonięta grą lub rozmową, udawała że nie widzi przybywających; aż w chwili gdy się znaleźli o dwa kroki, wstawała z wdziękiem, uśmiechając się z dobrocią do kobiet. Te znowuż składały przed stojącą Wysokością głęboki ukłon, dochodzący aż do przyklęknięcia, tak iż ukłon ten zbliżał ich wargi do poziomu pięknej ręki, zwisającej bardzo nisko. Ale w tej chwili, księżna Parmy, tak jakby ją za każdym razem zaskoczył ceremonjał, który znała przecież bardzo dobrze, podnosiła przyklękającą damę jakgdyby przemocą, z niezrównaną słodyczą i wdziękiem, i całowała ją w policzki. Wdzięk i słodycz, które — powie ktoś — miały za warunek pokorę, z jaką nowoprzybyła zgięła kolalano. Oczywiście, i zdaje się że w społeczeństwie zdemokratyzowanem grzeczność znikłaby, nie — jakby ktoś mniemał — z braku wychowania, ale dlatego, że u jednych znikłoby uszanowanie należne prestiżowi, który może być urojony aby był skuteczny, a zwłaszcza u drugich uprzejmość, którą się roztacza i która się wysubtelnia, kiedy się czuje że ona ma dla zaszczyconej nią osoby nieskończoną cenę, która, w świecie opartym na równości, spadłaby natychmiast do zera, jak wszystko co miało wartość jedynie umowną. Ale ten zanik grzeczności
Strona:Marcel Proust - Wpsc04 - Strona Guermantes 02-01.djvu/257
Ta strona została skorygowana.
251