Strona:Marcel Proust - Wpsc04 - Strona Guermantes 02-01.djvu/270

Ta strona została przepisana.

, mijającą wolno dziedziniec, w czarującym kapeluszu, z pochyloną umbrelką z której ociekał zapach lata. „O! Oriana“ — wołała niby „baczność“, mające przezornie ostrzec gości, iżby mieli czas wyjść w ordynku i bez paniki ewakuować salony. Połowa obecnych nie ważyła się zostać, zrywała się „Ale nie, czemu? niechże pani siada, bardzo mi będzie miło, mówiła pani domu swobodnym i niedbałym tonem (aby robić wielką damę), ale głosem mającym coś sztucznego. — Nie, nie, z pewnością macie do pomówienia ze sobą. — Doprawdy, spieszysz się, kochanie? odwiedzę cię niedługo“, odpowiadała pani domu tym, których wolałaby widzieć za drzwiami.
Księstwo Błażejowie kłaniali się bardzo grzecznie osobom które widywali tam od lat nie dopuszczając do bliższych stosunków, a które ledwo się z niemi witały przez delikatność. Zaledwie ci goście wyszli, książę wypytywał się o nich uprzejmie, aby się wydawało, że on się żywo interesuje temi osobami, mimo że ich nie zaprasza do siebie wskutek niegodziwości losu lub nerwów Oriany.
— Kto to była ta mała w różowym kapelusiku?
— Ależ, kuzynie, widziałeś ją nieraz; to wicehrabina de Tours, z domu Lamarzelle.
— Wiecie państwo, że ona jest ładna, wygląda

264