Strona:Marcel Proust - Wpsc04 - Strona Guermantes 02-01.djvu/40

Ta strona została przepisana.

żeby się Franciszka nie ruszała. Mimo moich błagań, Franciszka wyszła z pokoju. Kochała babkę; przy swojej trzeźwości wzroku i swoim pesymizmie uważała ją za straconą. Radaby tedy była otoczyć ją wszystkiemi możliwemi staraniami. Ale oznajmiono właśnie, że przyszedł monter, zdawna zaprzyjaźniony z jej rodziną, szwagier jej byłego pryncypała, ceniony w naszym domu, gdzie miał pracę od wielu lat, zaprzyjaźniony zwłaszcza z Jupienem. Zamówiono go do roboty, zanim babka zachorowała. Sądziłem, że możnaby go odprawić, albo kazać mu zaczekać. Ale etykieta Franciszki nie pozwalała na to; byłoby to niedelikatnie wobec tego zacnego człowieka, choroba babki już się nie liczyła za nic. Kiedy, po kwadransie, zrozpaczony, poszedłem po Franciszkę do kuchni, zastałem ją rozmawiającą z monterem w sieni przy otwartych drzwiach. Proceder ten miał tę zaletę, że pozwalał — skoro nadszedł ktoś z nas — udać, że się właśnie mieli rozstać; ale miał tę wadę, że powodował straszliwe przeciągi. Franciszka pożegnała tedy montera, śląc za nim jeszcze parę hałaśliwych komplementów pod adresem jego żony i szwagra. Tę tak charakterystyczną dla Combray troskę aby nie uchybić grzeczności, wnosiła Franciszka nawet w swoją politykę zagraniczną. Głupcy wyobrażają so-

34