Strona:Marcel Proust - Wpsc04 - Strona Guermantes 02-01.djvu/64

Ta strona została przepisana.

znaczy iż można utrzymać ją przy życiu. Świst tlenu ustał na parę chwil. Ale szczęśliwa skarga oddechu wzbijała się wciąż, lekka, zawiła, niedokończona, nieustanna, powrotna. Chwilami, zdawało się, że wszystko skończone; oddech wstrzymał się, czy to przez te same zmiany oktaw jakie zachodzą w oddechu śpiącego, czy przez naturalne wahanie, pod wpływem znieczulenia, wzmożonej duszności, niedomogi serca. Lekarz ujął puls babki, ale już — jakgdyby jakiś dopływ zasilił wysychający strumień — nowy śpiew zlał się z przerwaną frazą. I ta rozpoczynała się w innej tonacji, z tą samą niewyczerpaną energją. Kto wie, czy — bodaj bez świadomości babki — owe szczęsne i tkliwe stany, zduszone cierpieniem, nie wydzielały się z niej teraz niby lekki gaz, długo zdławiony w zamknięciu. Możnaby rzec, że wszystko co ona ma nam do powiedzenia, dobywa się z niej, że to do nas się zwraca z tą wymową, z tą żarliwością, z tem wylaniem.
U stóp łóżka, skręcana konwulsyjnie każdym podmuchem tej agonji, nie płacząc ale chwilami zalana łzami, matka miała bezduszną rozpacz liści smaganych deszczem i miotanych wiatrem. Kazano mi otrzeć oczy, zanim się zbliżę aby uścisnąć babkę.

58