Strona:Marcel Proust - Wpsc04 - Strona Guermantes 02-01.djvu/78

Ta strona została przepisana.

czało, by mi powiedziano, że Albertyna jest w Paryżu i że zaszła do mnie, abym ją ujrzał niby różę nad brzegiem morza. Nie bardzo wiem, czy to, co mnie ogarniało wówczas, było pragnieniem Balbec czy jej; może samo pragnienie Albertyny było luźną i niepełną formą posiadania Balbec, jakgdyby posiadać materjalnie jakąś rzecz, zamieszkać w jakiemś mieście, równało się jego duchowemu posiadaniu. Zresztą, nawet materjalnie, kiedy Albertyny nie kołysała już moja wyobraźnia na tle widnokręgu morza, ale kiedy siedziała nieruchomo koło mnie, wydawała mi się często bardzo biedną różą, przy której byłbym rad zamknąć oczy, aby nie widzieć jakiejś skazy jej płatków i aby wierzyć że oddycham powietrzem plaży.
Mogę to powiedzieć tutaj i mimo że nie wiedziałem wówczas tego co miało się zdarzyć później. Zapewne, rozsądniej jest poświęcić życie kobietom niż markom pocztowym, starym tabakierkom, nawet niż obrazom i posągom. Ale przykład innych kolekcyj powinienby nas skłonić do tego aby zmieniać; aby mieć nie jedną kobietę, lecz wiele kobiet. Urocze kombinacje, jakie stwarza młoda dziewczyna z plażą, z zaplecionemi włosami posągu w kościele, z jakimś sztychem, ze wszystkiem tem co sprawia że kochamy w tej dziewczynie — za

72