Strona:Marcel Proust - Wpsc04 - Strona Guermantes 02-01.djvu/89

Ta strona została przepisana.

bec „gejszy“ wszystkie te racje upadły; powiedziałem skwapliwie:
— Wyobraź sobie, że ja wcale nie mam łaskotek, mogłabyś mnie łaskotać godzinę, a jabym nawet nie uczuł.
— Doprawdy!
— Ręczę ci.
Albertyna zrozumiała z pewnością, że to jest niezręczny wyraz pragnienia; uczyniła jak ktoś, kto nam ofiarowuje rekomendację, o którą nie śmieliśmy go prosić, ale do której aluzja przebijała w naszych słowach.
— Czy mam spróbować? — rzekła z kobiecą pokorą.
— Jeżeli sobie życzysz; ale w takim razie byłoby wygodniej, gdybyś się całkiem wyciągnęła na łóżku.
— Czy tak?
— Nie, głębiej.
— Ale czy nie jestem za ciężka?
Domawiała tych słów, kiedy się drzwi otwarły i Franciszka weszła niosąc lampę. Albertyna ledwo miała czas usiąść z powrotem na krześle. Może Franciszka wybrała umyślnie tę chwilę, aby nas zawstydzić; może podsłuchiwała pod drzwiami lub nawet patrzyła przez dziurkę od klucza. Ale nie

83