Strona:Marcel Proust - Wpsc04 - Strona Guermantes 02-01.djvu/99

Ta strona została skorygowana.

krzesło, na którem siedział starszy pan. Staraj się sobie przypomnieć, coś pomyślała w tej chwili.
— Z Gizelą byłyśmy wogóle dość daleko; ot, należała ostatecznie do bandy, ale nie całkiem. Musiałam pomyśleć, że jest pospolita i źle wychowana.
— A! to wszystko?
Byłbym chciał, przed pocałowaniem Albertyny, móc ją na nowo napełnić tajemnicą, jaką była dla mnie na plaży zanim ją poznałem; odnaleźć w niej krainę, gdzie żyła przedtem; w miejsce tej krainy, skoro jej nie znałem, mogłem bodaj wstawić wszystkie wspomnienia naszego życia w Balbec, plusk fal rozpryskujących się pod oknem, krzyki dzieci. Ale, pozwalając spojrzeniom ślizgać się po różowej krągłości jej policzków, których łagodne linje zamierały u stóp pierwszych fal jej pięknych czarnych włosów biegnących w kształcie ruchomych pagórków, wznoszących strome blanki i żłobiących falistości swoich bruzd, musiałem sobie powiedzieć: „Ostatecznie, skoro mi się to nie powiodło w Balbec, chcę wreszcie poznać smak tej nieznanej róży, policzków Albertyny. I skoro kręgi, przez jakie możemy przeprowadzić rzeczy i ludzi w biegu naszego istnienia, nie są zbyt liczne, będę mógł poniekąd uważać swoje

93