Strona:Marcel Proust - Wpsc04 - Strona Guermantes 02-02.djvu/104

Ta strona została przepisana.

chora. Była ze mną Maleńka (przydomek, dawany pani d’Hunolstein, dlatego że była olbrzymia). Książę czekał na mnie przed gankiem, ofiarował mi ramię, udając że nie widzi Maleńkiej. Zaszliśmy na pierwsze piętro aż pod drzwi salonu; wówczas, usuwając się aby mnie przepuścić, rzekł: „A, dzień dobry, pani d’Hunolstein“ (zawsze ją tylko tak nazywa od czasu jej separacji), udając że dopiero wówczas spostrzegł Maleńką, aby okazać, że nie schodziłby dla jej przywitania na dół.
— To mnie wcale nie dziwi. Nie potrzebuję Waszej Wysokości mówić — rzekł pan de Guermantes, który się miał za człowieka nadzwyczaj nowoczesnego, bardziej niż ktokolwiek gardzącego modzeniem, a nawet za republikanina — że nie wiele mam wspólnych poglądów z moim kuzynem. Łatwo Wasza Wysokość zgadnie, że w przeważnej ilości rzeczy zgadzamy się jak dzień z nocą. Ale muszę powiedzieć, że gdyby ciotka zaślubiła starego Norpois, na ten raz byłbym zdania Gilberta. Być córką Florymonda de Guize i zrobić taką partję, to, jak powiadają, koń by się uśmiał, cóż jeszcze mam powiedzieć?
Ten ostatni zwrot, który książę wsuwał przeważnie w połowie zdania, był tutaj zupełnie niepotrzebny. Ale czuł ustawiczną potrzebę wtrąca-

98