pan szedł daleko, nie ma już pór roku! rzekła do mnie księżna Parmy.
— Och, co do tego, Wasza Królewska Wysokość może być spokojna — przerwała dama dworu ze sprytną miną: nie będzie już śnieg padał.
— Co pani może wiedzieć? spytała cierpko przezacna księżna Parmy, którą jedynie głupota jej damy dworu umiała wyprowadzić z równowagi.
— Mogę zaręczyć Waszej Królewskiej Wysokości; że nie może śnieg padać, to jest fizyczne niepodobieństwo.
— Ależ czemu?
— Nie może już padać, bo zrobiono co trzeba aby temu zapobiec: posypano sól!
Naiwna dama nie spostrzegła gniewu księżnej i wesołości innych osób, bo zamiast zmilczeć, rzekła do mnie z miłym uśmiechem, nie biorąc w rachubę moich zaprzeczeń w przedmiocie admirała Jurien de la Gravière:
— Zresztą cóż to znaczy? Pan musi być zahartowany jak marynarz. Dobra krew nie zawodzi.
Odprowadziwszy księżnę Parmy, pan de Guermantes rzekł do mnie, biorąc moje palto: „Pomogę panu wdziać kożuch“. Nie uśmiechał się już nawet używając tego słowa, bo właśnie najpospolitsze wy-
Strona:Marcel Proust - Wpsc04 - Strona Guermantes 02-02.djvu/134
Ta strona została przepisana.
128