Strona:Marcel Proust - Wpsc04 - Strona Guermantes 02-02.djvu/146

Ta strona została przepisana.

łem go; nie podał mi ręki, nie odpowiedział ani słowa, nie poprosił abym usiadł. Po chwili spytałem go, tak jakbym się spytał źle wychowanego lekarza, czy muszę koniecznie stać. Zrobiłem to bez złej intencji; ale wyraz zimnego gniewu na twarzy p. de Charlus stał się jeszcze groźniejszy. Nie wiedziałem zresztą, że u siebie na wsi, w zamku w Charlus, baron, który lubił się bawić w króla, miał zwyczaj po obiedzie rozkładać się na fotelu w palarni, pozwalając gościom stać dokoła siebie. Prosił jednego o ogień, drugiemu ofiarowywał cygaro, poczem, po upływie kilku chwil, mówił: „Ależ Argencourt, siadaj proszę, weź sobie krzesło, mój drogi, etc.“, umyślnie przedłużając ich stanie, jedynie aby pokazać, że to on im pozwala usiąść. „Siadaj pan na krześle Louis XIV“, — odparł z rozkazującą miną, raczej aby mnie oddalić od siebie, niż aby mi ofiarować krzesło. Siadłem na fotelu opodal. „A, to pan nazywa krzesłem Louis XIV! widzę że pan jest wykształcony“ — wykrzyknął drwiąco. Byłem tak zdumiony, że nie ruszyłem się, ani by odejść (tak jakby należało), ani aby się przesiąść, jak chciał baron.
— Mój panie — rzekł, ważąc każde wyrażenie i w najbardziej impertynenckich słowach dublując spółgłoski — rozmowa, której zgodziłem się panu

140