Strona:Marcel Proust - Wpsc04 - Strona Guermantes 02-02.djvu/150

Ta strona została przepisana.

ślając ją jako najstraszliwszą ze wszystkich, jedyną zdolną oddzielić ziarno od kąkolu. Nie wyrzucałbym nawet panu, żeś ją przeszedł bez powodzenia, bo rzadcy są ci co z niej wychodzą zwycięsko. Ale przynajmniej — i to jest konkluzja ostatnich słów, jakie zamienimy na ziemi — chcę być zabezpieczony od pańskich potwarczych urojeń.
Nie przyszło mi dotąd na myśl, że przyczyną gniewu pana de Charlus mogło być jakieś ujemne wyrażenie, które mu powtórzono; sięgałem do swejej pamięci: nie mówiłem o nim z nikim. Jakiś złośliwy język musiał coś zmyślić całkowicie. Zaręczyłem panu de Charlus, że nie mówiłem o nim absolutnie nic.
— Nie sądzę (dodałem), abym mógł pana pogniewać tem, żem powiedział pani de Guermantes, iż jesteśmy w przyjaźni.
Uśmiechnął się ze wzgardą, podniósł głos do najwyższych rejestrów, i tu biorąc łagodnie najostrzejszą i najbardziej arogancką nutę, rzekł wracając nadzwyczaj powoli do naturalnej intonacji, jakby oczarowany po drodze niezwykłością tej zstępującej gamy:
— Och, drogi panie, sądzę, że pan sam sobie czynisz krzywdę, obwiniając się, żeś powiedział iż je-

144