Strona:Marcel Proust - Wpsc04 - Strona Guermantes 02-02.djvu/152

Ta strona została przepisana.

skiej rodziny (jedynie przy tym przymiotniku głos jego zadrgał świstem impertynencji), że byłem gotów naiwnie uwierzyć we wszystkie bajeczki, które nie zdarzają się nigdy, w zgubione listy, w omyłki w adresie. Uznaję, że to była z mojej strony wielka naiwność, ale święty Bonawentura wolał raczej uwierzyć w to że wół może latać, niż w to że jego brat mógł skłamać. Ostatecznie, wszystko to jest skończone, propozycja nie nadała się panu, niema już o tem mowy. Zdaje się jedynie, że pan mógłbyś (tu doprawdy zadrgały łzy w głosie barona) napisać do mnie, bodaj przez szacunek dla mego wieku. Miałem dla pana na myśli rzeczy nieskończenie ponętne, których panu bynajmniej nie wyjawiłem. Wolałeś pan odmówić na nieznane — to pańska rzecz. Ale, powtarzam panu, zawsze można napisać. Ja, na pańskiem miejscu, a nawet na swojem, byłbym to zrobił. Wolę nawet z tego powodu swoje miejsce niż pańskie; mówię z tego powodu, ponieważ sądzę że wszystkie miejsca są równe, i więcej mam sympatji dla inteligentnego robotnika niż dla niejednego księcia. Ale mogę powiedzieć, że wolę swoje miejsce, bo wiem, że w całem swojem życiu, które zaczyna być dosyć długie, nigdy nie zrobiłem tego coś pan zrobił. (Głowa pana de Charlus odwróciła się w cieniu; nie wiem, czy z o-

146