wyszedł tak szybko. Trzecia, że cała scena, którą mi zrobił pan de Charlus, była przygotowana i odegrana; że sam polecił im aby słuchali, przez gust do teatralności, połączony może z jakiemś „nunc erudimini“, z którego każdy mógł wyciągnąć naukę.
Gniew mój nie uśmierzył gniewu barona, ale moje wyjście z pokoju najwyraźniej przejęło go szczerą boleścią. Odwołał mnie, kazał mnie zawrócić, i w końcu, jakby zapomniał, że przed chwilą, mówiąc o swoich „dostojnych stopach“, czynił mnie niejako świadkiem własnej deifikacji, pobiegł pędem, dopadł mnie w sieni i zagrodził sobą drzwi. „No, rzekł, nie bądź pan dzieckiem, wróć na minutę; kto mocno kocha, ten mocno karci, jeżeli więc pana skarciłem, to dlatego że pana bardzo kocham“.
Gniew mój opadł, puściłem mimo uszu słowo „karcić“ i udałem się za baronem, który, przywoławszy lokaja, kazał mu bez żadnej urazy zabrać strzępy cylindra, który zastąpiono innym.
— Jeżeli mi pan zechce zdradzić, kto mnie nikczemnie spotwarzył — rzekłem do pana de Charlus — zostaję, aby się dowiedzieć o tem i aby skarać szalbierza.
Strona:Marcel Proust - Wpsc04 - Strona Guermantes 02-02.djvu/156
Ta strona została przepisana.
150