Strona:Marcel Proust - Wpsc04 - Strona Guermantes 02-02.djvu/162

Ta strona została przepisana.

księżyc, pojadę go oglądać do Lasku, skoro pana odstawię na miejsce. Jakto, pan się nie umie golić, nawet kiedy masz proszony obiad, przepuścił pan kilka włosów — rzekł baron, ujmując mój podbródek w dwa jakby namagnesowane palce, które, zawahawszy się chwilę, pobiegły ku moim uszom jak palce fryzjera. — Ha! to byłoby przyjemne oglądać ten „błękitny blask księżyca“ w Lasku z kimś takim jak pan — rzekł z nagłą i jakby mimowolną słodyczą, poczem smutno dodał: — Bo pan jest i tak bardzo miły, mógłby pan być milszy niż ktokolwiek, dodał dotykając po ojcowsku mego ramienia. Dawniej, muszę to panu powiedzieć, wydawał mi się pan bardzo nieciekawy.
Powinienem był pomyśleć, że wciąż mu się wydaję takim. Wystarczało mi przypomnieć sobie wściekłość, z jaką mówił do mnie niespełna przed pół godziną. Mimo to, miałem wrażenie, że p. de Charlus jest w tej chwili szczery, że jego dobre serce góruje nad tem, co mi się wydało stanem niemal szaleństwa z podejrzliwości i dumy. Powóz stał, a baron przedłużał jeszcze rozmowę.
— No, rzekł, niech pan siada; za pięć minut będziemy u pana. I powiemy sobie dobranoc, które położy kres, i to na zawsze, naszym stosunkom. A

156