mu swoje zdziwienie; przyjął je z wybuchem śmiechu, z lekkiem oburzeniem i z nowym uściskiem dłoni, tak jakbym, przypuszczając że on mnie nie poznaje, kwestjonował solidność jego mózgu lub szczerość jego uczuć. A jednak tak było: zidentyfikował mnie (dowiedziałem się o tem znacznie później) aż w kilka minut potem, słysząc moje nazwisko. Ale żadna zmiana w jego twarzy, w jego słowach, w tem co mówił do mnie, nie zdradziła odkrycia, na które naprowadziło go jakieś słówko pana de Guermantes — tak mistrzowskie było opanowanie Swanna w formach światowego życia. Wnosił w nie wreszcie tę samą swobodę manier oraz owo coś indywidualnego, nawet w sposobie ubierania się, jakie charakteryzują Guermantów. I tak ukłon, jakim stary clubman powitał mnie (nie poznając), to nie był zimny i sztywny, czysto oficjalny ukłon światowca, ale ukłon pełen szczerej uprzejmości, prawdziwego wdzięku, jaki rozwijała np. księżna de Guermantes (posuwając się aż do uśmiechęcia się pierwsza kiedy kogo spotkała, zanim ów zdążył się jej ukłonić), w przeciwieństwie do mechanicznych ukłonów, właściwych damom faubourg Saint-Germain. Tak samo kapelusz, który, wedle ginącego już zwyczaju, Swann postawił koło siebie na ziemi,
Strona:Marcel Proust - Wpsc04 - Strona Guermantes 02-02.djvu/192
Ta strona została przepisana.
186