sze), lub Legrandina wysilającego się dla głupców, dobierającego subtelnych epitetów, o których doskonale wiedział, że nie może ich zrozumieć publiczność bogata lub elegancka, ale ciemna.
— Ej, Oriano, co ty opowiadasz — rzekł pan de Guermantes. Marja głupia? Ona wszystko czytała, jest muzykalna jak skrzypce.
— Ależ, mój drogi mali Blazejku, ty jesteś jak nowonarodzone dziecko! jakby nie można było łączyć tego wszystkiego i być trochę idjotką. Idjotka, to zresztą przesadzone; nie, ona jest mgławicowa, ona jest Hesse-Darmstadt, Cesarstwo Rzymskie i „och, och, och“! Już sama jej wymowa denerwuje mnie. Ale uznaję zresztą, że to jest urocza warjatka. Zresztą sama ta myśl, aby zstąpić ze swego niemieckiego tronu i wydać się po mieszczańsku za prywatnego człowieka! To prawda, że go sobie dobrała. A, prawda — rzekła zwracając się do mnie — pan nie zna Gilberta. Dam panu o nim pojęcie: swojego czasu, rozchorował się i położył do łóżka, dlatego że ja rzuciłam bilet pani Carnot... Ale, mój drogi Lolo — rzekła księżna aby zmienić rozmowę, widząc że historja biletu rzuconego pani Carnot wyraźnie drażni pana de Guermantes — wie pan, że mi pan nie przysłał fotografji naszych kawalerów rodyjskich, których
Strona:Marcel Proust - Wpsc04 - Strona Guermantes 02-02.djvu/202
Ta strona została przepisana.
196