Strona:Marcel Proust - Wpsc04 - Strona Guermantes 02-02.djvu/208

Ta strona została przepisana.

wygrywało długi czas klerykalizm, masonerję, niebezpieczeństwo żydowskie etc...
Wszedł lokaj. — Czemu mi nie doręczono paczki, którą pan Swann przysłał? Ale słuchaj no (wiesz, Swann, że Mama jest bardzo chory), czy Juljan, który poszedł do pana margrabiego d’Osmond po wiadomości, wrócił?
— Wrócił w tej chwili, proszę księcia pana. Oczekują z chwili na chwilę, że pan margrabia odda ducha.
— A, żyje! — wykrzyknął książę z westchnieniem ulgi. — Oczekują, oczekują, oczekują! Dopóki tli się życie, póty jest nadzieja — rzekł do nas książę z radosną miną. — Już mi go malowano umarłym i pogrzebionym. Za tydzień będzie zdrowszy odemnie.
— To panowie lekarze powiedzieli, że pan margrabia nie przeżyje wieczoru. Jeden chciał wrócić w nocy, ale najstarszy doktór powiedział, że niema poco. Pan margrabia jużby powinien nie żyć, przetrwał jedynie dzięki enemom z kamforą.
— Cicho siedź, idjoto! — wykrzyknął książę u szczytu wściekłości. — Kto się ciebie pyta o to wszystko? Nie zrozumiałeś nic z tego co ci mówiono.
— To nie mnie, to Juljanowi.

202