Strona:Marcel Proust - Wpsc04 - Strona Guermantes 02-02.djvu/231

Ta strona została skorygowana.

ność. Ale ten rozmach może być nadmierny, gatunek może się rozwijać przesadnie; wówczas, jak antytoksyna broni przed chorobą, jak gruczoł tarczowy miarkuje naszą tuszę, jak klęska karze dumę, zmęczenie rozkosz, sen zaś daje z kolei wypoczynek po zmęczeniu, tak wyjątkowy akt samozapłodnienia przychodzi we właściwym punkcie, aby uregulować, zahamować, wrócić do normy kwiat, który z niej wyszedł.
Refleksje moje biegły po linji, którą opiszę później; z oczywistej chytrości kwiatów wyciągnąłem już konsekwencje tyczące się nieświadomej partji literackiego dzieła. Naraz, ujrzałem pana de Charlus, wychodzącego od margrabiny. Upłynęło ledwie kilka chwil od jego wejścia. Może dowiedział się od sędziwej krewniaczki, lub tylko przez służącego, o polepszeniu lub raczej o zupełnem wyleczeniu tego co było u pani de Villeparisis prostą niedyspozycją. W tej chwili, pan de Charlus sądził, że nikt nań nie patrzy; mrużył oczy od blasku słońca, z twarzy jego znikło owo napięcie, ustąpiło sztuczne ożywienie, jakie podtrzymywała u barona podnieta rozmowy oraz wysiłek woli. Blady był jak marmur; nos miał bardzo wydatny, despotyzm spojrzenia nie dawał już jego delikatnym rysom wymowy psującej piękność ich rysunku; w tej

225