na tym dziedzińcu, gdzie się z pewnością nigdy nie spotkali (pan de Charlus przychodził do pałacu Guermantów jedynie popołudniu, w godzinach, gdy Jupien był w biurze), baron, otwarłszy nagle szeroko przymknięte oczy, spoglądał z nadzwyczajną uwagą na ex-krawca stojącego w progu sklepu, gdy ten, przygwożdżony nagle do miejsca widokiem pana de Charlus, wrosły w ziemię jak roślina, patrzał z zachwytem na brzuszek podstarzałego barona. Ale — rzecz jeszcze bardziej zdumiewająca — kiedy pan de Charlus zmienił pozę, zachowanie się Jupiena — jakgdyby zgodnie z prawidłami tajemnej sztuki — dostroiło się do niej natychmiast. Baron, który starał się teraz ukryć swoje wrażenie, ale który, mimo przybranej obojętności, oddalał się z widocznym żalem, chodził tam i z powrotem, puszczał wzrok w przestrzeń w sposób mający uwydatnić piękność jego oczu, przybierał minę zalotną, niedbałą, śmieszną. Otóż, Jupien, natychmiast tracąc uniżony i poczciwy wyraz jaki zawsze u niego znalem, podniósł — w doskonałej symetrji z baronem — głowę, wygiął zwycięsko talję, wsparł z pocieszną arogancją rękę na biodrze, wypinał siedzenie, dobierał pozy z zalotnością godną orchidei wobec opatrznościowego bąka. Nie wiedziałem, że on może być tak antypatyczny! Ale nie posądza-
Strona:Marcel Proust - Wpsc04 - Strona Guermantes 02-02.djvu/233
Ta strona została skorygowana.
227