Strona:Marcel Proust - Wpsc04 - Strona Guermantes 02-02.djvu/235

Ta strona została skorygowana.

spojrzeń, kierowanych zazwyczaj na osobę znajomą nam lub nieznajomą. Patrzył na Jupiena ze znamiennym uporem człowieka, który ma powiedzieć: „Daruje pan moją niedyskrecję, ale ma pan na plecach długi biały włos“, albo: „Jeżeli się nie mylę, musi pan być także z Zurichu; zdaje mi się, żem pana często spotykał u handlarza starożytności“. Podobnie, co dwie minuty, wzrok pana de Charlus zdawał się usilnie zadawać Jupienowi jedno i to samo pytanie, niby owe pytające frazy Beethovena, powtarzane bez końca w równych odstępach i mające — z przesadnym zbytkiem przygotowań — sprowadzić nowy motyw, zmianę tonacji, nawrót. Ale właśnie piękno spojrzeń pana de Charlus i Jupiena pochodziło stąd, że te spojrzenia — na razie przynajmniej — nie zdawały się do czegoś prowadzić. To piękno oglądałem pierwszy raz w osobach barona i Jupiena. W oczach jednego i drugiego wschodziło niebo nie Zurichu, ale jakiegoś wschodniego miasta, którego nazwy jeszcze nie odgadłem. Jakibądź wzgląd mógł wstrzymywać pana de Charlus i ex-krawca, porozumienie ich zdawało się faktem, i te zbyteczne spojrzenia były już tylko rytualnemi niejako przegrywkami, podobnemi fetom, jakie się wydaje przed postanowionem małżeństwem. Zbliżając się jeszcze

229