Strona:Marcel Proust - Wpsc04 - Strona Guermantes 02-02.djvu/236

Ta strona została skorygowana.

do natury — a mnogość tych porównań jest dość naturalna, ile że ten sam człowiek, jeżeli go obserwujemy przez kilka minut, wydaje się kolejno człowiekiem, człowiekiem-ptakiem lub człowiekiem-owadem etc. — rzekłoby się dwa ptaki, samiec i samica: samiec starający się posuwać naprzód, samica — Jupien — nie odpowiadająca już żadnym znakiem na ten manewr, lecz patrząca na swego nowego kochanka bez zdziwienia, z niedbałą bacznością, uznając z pewnością tę postawę za bardziej zalotną i jedynie celową, z chwilą gdy samiec uczynił pierwsze kroki i poprzestawał na gładzeniu swoich piór.
Wreszcie jednak obojętność przestała widocznie Jupienowi wystarczać; od pewności podboju do tego aby się kazać gonić i pożądać, był tylko krok; decydując się iść do swoich zajęć, Jupien wyszedł za bramę. Bądź co bądź odwrócił parę razy głowę, zanim wyszedł na ulicę, gdzie baron, drżąc iż zgubi jego ślad, pomknął żywo, aby go dogonić. Idąc, baron pogwizdywał z miną fanfarona i krzyknął „do widzenia“ odźwiernemu, który, podpity i podejmując swoich gości w pokoiku za kuchnią, nawet nie usłyszał.
W tej samej chwili, w której pan de Charlus wypadł z bramy, pogwizdując, niby duży bąk,

230