Strona:Marcel Proust - Wpsc04 - Strona Guermantes 02-02.djvu/244

Ta strona została skorygowana.

lus, mówiąc z pokątnym krawcem, posługiwał się językiem, jakiego by używał z ludźmi swojej sfery. Przesadzał nawet swoje tiki: czy że nieśmiałość, z którą silił się walczyć, popychała go do nadmiernej dumy, czy że, przeszkadzając mu panować nad sobą (bo jesteśmy bardziej onieśmieleni wobec osoby nie należącej do naszej sfery), kazała mu odsłonić, obnażyć swoją naturę, w istocie dumną i trochę niepoczytalną, jak mówiła pani de Guermantes.
— Aby nie zgubić tropu — ciągnął baron — skaczę jak student, jak młody i piękny medyk, do tego samego tramwaju co młoda osóbka, o której mówimy w rodzaju żeńskim jedynie dla zachowania reguły (tak jak się mówi o panującym: „Czy Wasza Wysokość jest zdrowa“). Jeżeli osóbka zmieni tramwaj, biorę — może wraz z mikrobami dżumy — tę niewiarygodną rzecz zwaną „przesiadką“, i numer, który — mimo że go wręczają mnie! — nie jest zawsze numerem I! Przesiadam się w ten sposób trzy lub cztery razy. Dobijam czasem o jedenastej wieczór dworca Orleańskiego, i trzeba wracać! Gdybyż to był tylko dworzec Orleański! Ale raz naprzykład, nie mogąc wcześniej nawiązać rozmowy, dojechałem do samego Orleanu, w jednym z tych okropnych wagonów, gdzie się ma jako

238