Strona:Marcel Proust - Wpsc04 - Strona Guermantes 02-02.djvu/254

Ta strona została skorygowana.

już, zdradza wszystkie skazy, których nie chcieli zauważyć u siebie, i przekonywa ich, że to co nazywali swoją miłością (i z czem, igrając ze słowami, skojarzyli, przez zmysł socjalny, wszystko to co poezja, malarstwo, muzyka, rycerstwo, ascetyzm, mogły przydać miłości) wypływa nie z obranego przez nich ideału piękności, ale z nieuleczalnej choroby. I — znów jak owi Żydzi (z wyjątkiem niektórych, chcących obcować jedynie z ludźmi swojej rasy, mających w ustach zawsze rytualne słowa i uświęcone żarciki) — stronią jedni od drugich, szukając tych, którzy są ich największem przeciwieństwem, którzy ich nie chcą; i wybaczają im objawy wstrętu, upajając się ich uprzejmością; ale tak samo jak Żydzi złączeni z podobnymi sobie przez ostracyzm jaki ich wspólnie dotyka, przez hańbę w jaką popadli, nabierają w końcu, od prześladowań podobnych prześladowaniu Izraela, fizycznych i moralnych cech rasy. Czasami piękni, często ohydni, znajdują (mimo wszystkich drwin, jakiemi osobnik bardziej mieszany, lepiej zasymilowany z przeciwną rasą i na pozór mniej stosunkowo zboczony, obsypuje większego zboczeńca) w towarzystwie podobnych sobie wytchnienie, a nawet oparcie własnej egzystencji; tak iż, przecząc aby byli rasą (której nazwa jest największą.

248