jące, nie mówię; chodzi codzień na cmentarz opowiadać jej ile osób miał na śniadaniu, żałuje jej niezmiernie, ale tak jak kuzynki, jak babki, jak siostry. To nie jest żałoba męża. Prawda, że to było dwoje świętych, co daje żałobie charakter nieco specjalny.
Pan de Guermantes, podrażniony paplaniną żony, wlepiał w nią ze straszliwą nieruchomością źrenice nabite jak lufy dubeltówki.
— Nie mówię tego, aby obmawiać poczciwego Mémé, który, nawiasem mówiąc, nie był wolny dziś wieczór — podjęła księżna; uznaję, że on jest dobry jak nikt, jest rozkoszny, delikatny, serce ma takie jak się mężczyznom nie zdarza mieć zazwyczaj. Mémé, to serce kobiety.
— To co mówisz, nie ma najmniejszego sensu — przerwał żywo pan de Guermantes. Mémé nie ma w sobie nic zniewieściałego, nikt nie jest bardziej męski.
— Ależ ja nie twierdzę, że jest bodaj trochę zniewieściały. Zrozum choć co ja mówię — odparła księżna. — Och, ten Błażej, skoro tylko ruszyć jego brata! — dodała, obracając się do księżnej Parmy.
— To bardzo ładne, to urocze. Niema nic piękniejszego, niż dwaj bracia którzy się kochają — rzekła księżna Parmy tak jakby powiedziało wiele
Strona:Marcel Proust - Wpsc04 - Strona Guermantes 02-02.djvu/65
Ta strona została skorygowana.
59