cił mnie w botanice. Czasem, kiedy się nam nie chciało iść na jakąś herbatkę lub na jakiś „poranek“, jechaliśmy za miasto; pokazywał mi nadzwyczajne małżeństwa kwiatów, o wiele zabawniejsze niż małżeństwa ludzi, bez lunchu i bez zakrystji. Ale nigdy nie było czasu jechać zbyt daleko. Teraz, kiedy są samochody, to byłoby urocze. Na nieszczęście, wśród tego on sam popełnił małżeństwo jeszcze bardziej zdumiewające, i to zepsuło wszystko. Och! Wasza Wysokość, życie to jest okropna rzecz; człowiek trawi lata na robieniu rzeczy które go nudzą, a kiedy przypadkowo pozna się kogoś zdolnego nam pokazać rzeczy interesujące, ten ktoś musi się ożenić jak Swann! Mając do wyboru rezygnację z botanicznych spacerów a stosunki z osobą kompromitującą, wybrałam pierwszą z tych niedoli. Zresztą, w gruncie, nie potrzebaby chodzić tak daleko. Zdaje się, że nie dalej niż w moim ogródku dzieje się w biały dzień więcej nieprzyzwoitych rzeczy niż w nocy... w Lasku bulońskim. Tylko nie dostrzega się tego, bo między kwiatami odbywa się to bardzo poprostu; widzi się drobny pomarańczowy deszczyk, albo bardzo zapyloną muchę, która ociera nóżki albo bierze tusz z pyłków, zanim zanurzy się w kwiat. I już po wszystkiem, stało się!
Strona:Marcel Proust - Wpsc04 - Strona Guermantes 02-02.djvu/81
Ta strona została przepisana.
75