ba conajmniej czterdziestu lat, aby się nauczyli rozróżniać.
— Czterdziestu lat! — wykrzyknęła księżna Parmy przerażona.
— Ależ tak — mówiła Oriana, akcentem swoich słów (będących niemal powtórzeniem moich, bo właśnie rozwijałem przed nią pokrewne myśli) stwarzając wrażenie tego, co w drukarstwie nazywa się kursywą — to jest coś niby pierwszy osamotniony egzemplarz gatunku, który jeszcze nie istnieje a którego będzie pełno, osobnik obdarzony pewnym zmysłem, którego rodzaj ludzki w jego epoce nie posiada. Nie bardzo mogę cytować samą siebie, bo ja przeciwnie, zawsze kochałam od początku wszystkie interesujące objawy, choćby były nie wiem jak nowe. Ale świeżo byłam z Wielką księżną w Luwrze; przechodziliśmy koło Olimpji Maneta. Teraz się nikt temu nie dziwi. To wygląda na Ingres’a! A przecież Bóg wie, ile ja musiałam kopij kruszyć o ten obraz, w którym nie powiem żebym lubiła wszystko, ale którego autor to jest jednak ktoś! Jego miejsce nie jest może całkiem w Luwrze...
— Czy dobrze ma się Wielka księżna? — spytała księżna Parmy, której ciotka cara była nieporównanie znajomsza niż model Maneta.
Strona:Marcel Proust - Wpsc04 - Strona Guermantes 02-02.djvu/90
Ta strona została przepisana.
84