Strona:Marcel Proust - Wpsc05 - Sodoma i Gomora 02-02.djvu/108

Ta strona została przepisana.

Pani Verdurin nie wydawała „obiadów“, ale miała „środy“. Jej środy to były dzieła sztuki. Wiedząc że nie mają nigdzie równych sobie, pani Verdurin wprowadzała w nie odcienie. „Ostatnia środa była mniej udana od poprzedniej — mówiła. Ale sądzę, że następna będzie jedną z najlepszych, jakie u siebie pamiętam“. Czasem przyznawała się wprost: „Ta środa nie była na wysokości. Ale obiecuję wam wielką niespodziankę na następną“. W ostatnich tygodniach paryskiego sezonu, przed wyjazdem na wieś, pani domu oznajmiała koniec śród. Była to sposobność do pobudzenia wiernych. „Już tylko trzy środy, już tylko dwie — mówiła tonem takim, jakby się świat miał skończyć. Nie opuści pan chyba przyszłej środy: to będzie pożegnalna. Ale ten pożegnalny charakter był sztuczny, bo pani Verdurin uprzedzała: „Oficjalnie nie ma już śród. To była ostatnia w tym roku. Ale i tak będę w domu we środę. Będziemy środowali w swojem kółku; kto wie, te małe prywatne środy będą może najprzyjemniejsze“. W la Raspelière środy były z konieczności ograniczone; że zaś, spotkawszy jakiegoś znajomego bawiącego przejazdem, zapraszało się go na ten lub inny wieczór, środa była prawie codzień. „Nie przypominam już sobie dokładnie nazwisk, ale wiem, że będzie margrabina de Camembert“, powiedział lift; wszelkie wyjaśnienia tyczące Cambremerów nie zdołały wyprzeć w nim dawnej nazwy, której

104