mylisz. Podoba mi się w nim tylko to, że on ciebie wyraźnie tak kocha.
— Bo to jest bardzo dobry chłopiec — rzekłem strzegąc się użyczyć Robertowi urojonych przewag, czegobym nie omieszkał uczynić przez przyjaźń dla niego, w razie gdybym mówił do kogo innego, nie do Albertyny. — To człowiek zacny, szczery, oddany, lojalny, na którego można we wszystkiem liczyć.
Mówiąc to, ograniczyłem się — powściągany zazdrością — do mówienia o Robercie prawdy, ale też to com mówił było prawdą. Otóż, prawda ta wyrażała się ściśle w tych samych określeniach, jakich, mówiąc o nim, użyła pani de Villeparisis, wówczas gdy jeszcze nie znalem Roberta, kiedym go sobie wyobrażał tak innym, tak wyniosłym, i kiedym sobie powiadał: „Mówi się że jest dobry, bo jest wielki pan“. Tak samo, kiedy mi pani de Villeparisis powiedziała: „Byłby tak szczęśliwy“, wyobraziłem sobie, ujrzawszy Roberta wsiadającego przed hotelem do kabrjoletu, że słowa ciotki były prostym towarzyskim banałem, mającym mi pochlebić. I zrozumiałem później, że ona mówiła szczerze, myśląc o tem co mnie interesowało, o moich lekturach, dlatego że wiedziała że właśnie Robert ubóstwia to wszystko, tak samo jak mnie się zdarzyło powiedzieć szczerze komuś piszącemu historję swego przodka La Rochefoucauld, autora Maksym, i pragnącemu
Strona:Marcel Proust - Wpsc05 - Sodoma i Gomora 02-02.djvu/119
Ta strona została przepisana.
115