że szuka tego, co Cottard nazywał water. Nie znalazłszy, przyglądał się krajobrazowi z drugiego końca pociągu.
— Jeżeli to są pańskie pierwsze kroki u pani Verdurin — rzekł do mnie Brichot, który chciał rozwinąć talenty przed nowicjuszem — zobaczy pan, że niema środowiska, gdzieby się bardziej czuło „słodycz życia“, jak powiadał niegdyś jeden z wynalazców dyletantyzmu, sceptycyzmu, wielu słów kończących się na „izm“, ulubionych naszym snobinetkom; mam na myśli Monsieur le prince de Talleyrand.
Bo, kiedy Brichot mówił o owych wielkich panach z przeszłości, uważał za dowcipne i „w kolorze epoki“ poprzedzać ich tytuł słowem Monsieur i powiadał Monsieur le duc de la Rochefoucauld, Monsieur le Cardinal de Retz, których nazywał również od czasu do czasu: „Ten struggle-for-lifer Gondi“, ten „bulanżysta Marcillac“. I kiedy mówił o Monteskiuszu, nie omieszkał nigdy nazywać go z uśmiechem: „pan prezydent Secondat de Montesquieu“. Inteligentnego światowca drażniłby może ten pedantyzm bakałarza. Ale w doskonałych manierach światowca — gdy mówi o którymś z panujących — jest także pedantyzm, zdradzający odrębną kastę, tę gdzie się poprzedza imię Wilhelm tytułem „cesarz“, i gdzie się mówi do książęcej Wysokości w trzeciej osobie.
Strona:Marcel Proust - Wpsc05 - Sodoma i Gomora 02-02.djvu/137
Ta strona została przepisana.
133