ły przyczyną, że ci użyczali może więcej uwagi tajemniczej nieznajomej, niż sławom z frontowych lóż, gdzie wszyscy składali wizyty. Wyobrażano sobie, że ona jest inna niż osoby które się znało; że jakaś cudowna inteligencja połączona z subtelną dobrocią wiążą do niej tę grupkę ludzi niepospolitych. Czasem, kiedy przy niej mówiono o kimś lub kiedy jej przedstawiano kogoś, księżna musiała udawać lodowaty chłód, aby podtrzymać fikcję swego wstrętu do świata. Mimo to, przy pomocy Cottarda lub pani Verdurin, paru nowym osobom udało się ją poznać; wówczas, upojona tą znajomością, zapominała legendy dobrowolnego samotnictwa i zgrywała się bez miary dla przybysza. Jeśli to było jakieś zero, wszyscy się dziwili. „Szczególna rzecz — mówiono że księżna, która nie chce znać nikogo, robi wyjątek dla tej tak mało interesującej figury“. Ale te zapładniające znajomości były rzadkie, księżna żyła ściśle skazana na wiernych.
Cottard mawiał o wiele częściej: „Zobaczę Iksa we środę u Verdurinów“, niż: „Zobaczę Iksa we wtorek w Akademji“. Mówił o środach jak o zatrudnieniu równie ważnem i równie nieuchronnem. Zresztą, Cottard należał do tych niezbyt rozrywanych ludzi, którzy poczytują sobie za obowiązek stawić się na zaproszenie, tak jakby to był rozkaz, wezwanie wojskowe lub sądowe. Musiał mieć bardzo ważne konsyljum, aby „puścić“ Verdurinów we śro-
Strona:Marcel Proust - Wpsc05 - Sodoma i Gomora 02-02.djvu/143
Ta strona została przepisana.
139